Czterdzieści lat temu grupa komunistycznych polityków niezadowolonych z rządów Edwarda Gierka przygotowała potajemnie jako prowokację mającą uzasadnić jego odsunięcie od władzy serię wakacyjnych protestów robotniczych.
Nie było to trudne, bo niezadowolenie społeczne z władzy było autentyczne, i zwykli obywatele (z domieszką prowokatorów) widząc możliwość wyrażenia dezaprobaty dla komunistycznych absurdów wyrażali ją.
Kiedy strajki spełniły swą rolę dając podstawę do usunięcia Gierka strajk w Gdańsku wyrwał się spod kontroli mocodawców i - za sprawą takich ludzi jak Andrzej Gwiazda i Anna Walentynowicz - przerodził się z wewnętrznej rozgrywki w partii komunistycznej przez lawinę wydarzeń w zorganizowany ruch Solidarność, konfederację tamtego czasu.
To było piękne - powszechna niezgoda Narodu Papieża na złe rządy.
Solidarność nie miała politycznego planu dla Polski, ale szydzić z tego mogą tylko psychopaci, których śmieszą i pretensje kobiety zgwałconej po podaniu pigułki gwałtu. Naród polski został po wojnie systemowo odarty z elit, pozbawiony własności kapitału i środków produkcji dających umiejętność samo-rządzenia się i oczyszczony z cywilizowanej myśli politycznej. Postulaty dobrych zmian były wtedy wnioskami o poluzowanie najgłupszych absurdów komunizmu: uwolnienia handlu i usług (małe przedsiębiorstwa), wsparcie systemowe gospodarstw indywidualnych a nie PGR-ów, kresu cenzury, możliwości kreowania oddolnych inicjatyw obywatelskich, udziału niemarksistów w życiu publicznym. Dominował postulat poprawy jakości życia jako zwiększonej konsumpcji - wobec podstawowych niedostatków zrozumiały.
Właśnie dlatego, że w Pierwszej Solidarności pomimo komunistycznej agentury, zaangażowania żydowskich post-stalinowców wyrzuconych z PZPR po 1956 roku i obecności agentury zagranicznej dominowały niekontrolowane prądy obywatelskie, Pierwsza Solidarność została zduszona przez stan wojenny. Do ośrodków internowania trafili solidarnościowcy i gierkowcy.
Ta Solidarność, którą generałowie sami sobie usadzili do okrągłego stołu - to już nie tamta. Znam zakątek Polski w którym w 1989 roku oficerowie bezpieczeństwa państwa wykreowali na miejscowego lidera "odrodzonej" Solidarności kryminalistę zwolnionego z więzienia, a kontynuatorów tej autentycznej "Panny S." - skutecznie zniechęcono do działania.
Pozdrawiam Pierwszą Solidarność - gdziekolwiek żyje we wspomnieniach.
Andrzej Dobrowolski